poniedziałek, 5 września 2011

pas

Niedziela została przełożona na sobotę.
Za dużo się dzieje w poniedziałek. W środę nerwowo,
picie i spanie.  We czwartek wysychają oczy.

Popołudnia będą poplamione ropą,  zamiast ptaków
mogą latać drzewa. Wyjące konstrukcje z magnezu
i tytanu każą sobie urządzić piekło, z widokiem
na nasze domy.

Nie chcę mieć rodziny - roboczej, tymczasowej
pojawiającej się w innych porach. Nie będę mógł wtedy
być tak absolutnie, wykupić last minute do Guantanamo.
Zamówienia na ojców spadają z biurek, podpalam
jeden egzemplarz nad gazem.

piątek, 19 sierpnia 2011

psychodrom

To wygląda mniej więcej tak, lub nie. Przebiegam na Bielany,
przez trasę AK, akurat pomiędzy metalurgiczną wibracją jezdni.
Lusterka zaglądają do wnętrza, szukają przejrzystości.

Ludzie stoją , siedzą, od czasów do czasów. Nie można
ich nadpisać, są częścią pokojowej wymiany spojrzeń,
dostępni na wielu obrazach i zdjęciach.

Dużo tirów i gazowe studzienki. Z prawej Marymont,
domy, plenery. Lalka wygładza trawę na jesień, Hłasko miałby
widok na wieżowiec, prawie dwadziescia pięter
pomylenia.

Dzieciaki malują kolanami beton. Czy to już impresja czy kolejna
kartka do siebie? Czołówka z Amstaffem na poboczu chodnika
objawiła mi liczne zagrożenia, pomiędzy wizją a niedowidzeniem.

piątek, 5 sierpnia 2011

Hero Inn

Samotność jęczy nad kontynentem jak
syreny przeciwmgielne nad nieruchomą,
gładką rzeką podczas przypływu.


William S. Burroughs, Nagi Lunch



W przestronnym lobby codzienny nieład.
Doba rozpoczętą. Na pierwszym piętrze
obcokrajowiec ociera się o wilgotne ściany.

Pokojówka gasi mu światło, wycina z dłoni
linię rozumu, kładzie na czole, jak artefakt.

Pastwi się nad Nieistotnikiem, nasącza jego myśli
po czym oddaje - w innym stanie skupienia.
Przywłaszczyła sobie prawo do następnego świtu.

Na tribalowym krześle wisi patchwork:
przekłute oko, filetowa łyżka i wrześniowa łąka.

Piękne sanatorium - wyszeptał Nieistotnik.

Na balkonie stoi wynajęty samobójca. Ktoś podpalił tło
benzynową zapalniczką, zapadła skondensowana noc.

Z pokoi wyłonili się pierwsi zabłąkani goście
oczekujący na prenumeratę brunatnego snu.


środa, 3 sierpnia 2011

gangrena

Żyrandol wiruje jak we wrześniu;
widziałem na mieście szare sukienki.
W słuchawce Mokotów - bez treści. Dym
wyjaławia resztki snu,

spotkamy się może w Śródmieściu,
hełmy zdejmiemy z głów.

Zostawiam magazynek i list
z początku sierpnia, widmo
na gruzach, rosół z gołębia.

Zabiorę tylko nienawiść i zgorzel,
krew na mankietach
i przekleństwa.

Tadeusz z Przenośni

Skały biły się z wodą o jego życie wieczne,
pod opatrznością burz i nawałnic. W domu
chował przemoknięte stawy, bóle,
mimowolną bezsenność.

Chodził wśród półżywych cieni.
Widział sny turystów, zwierząt, ciała eteryczne
chwastów. Drogi mówiły do niego:

Starcze, połóż się na brzuchu i przemów. Kiedy
pies przechodnia obsika twoje kroki, to nic, przecież
nie boli. Gdy kuny zjedzą z twojej miski
ostatnie kromki chleba - nie uciekaj,
leż jak najbliżej ziemi.

Nie bój się jadowitych maszyn, terkotu silników,
smrodu spalin. Oddychaj sercem, patrz poza krajobrazy,
które nie będą nigdy twoim światem. Mów tylko prawdę,
sobie i ścianom.

środa, 27 lipca 2011

safari

Zdejmuj czapkę i siadaj, czas jest niezauważalny.
Ojciec śpi pod podłogą, brat jest chory, majaczy,
ma w podbrzuszu boleść. W piwnicy Niutek posiada
dwa słonie, kolibry z miedzi, piasek łatwopalny.

Popatrzę chwilę, wejdę na balkon, poparzony od
suchych brukowców. Dżipy stoją przed Pingwinem.
Dachy srają na parapety, w wąskie szyjki wtłaczają
pokost i łatwopalne ciecze.

Głowa mnie boli po wczorajszej spowiedzi, ataku
gzów i tropikalnych jeży. Wstań, orzkurwa, razem chodźmy,
w alejkach ZOO zgubimy pojęcie [Skośni rzucają małpom
sajgonki,  nie ruszaj, są nieprzytomni]

Pamiętasz łyżwy na Wiśle po czteroletnim lodzie,
przeręble, Ząbkowską, najtańszą wódkę?  Chcieliśmy być,
tylko wczoraj, nigdy nie czekać do jutra.

piątek, 22 lipca 2011

po trzydziestce

Lynda Hull "At Thirty"

Całe lata widziałam tylko noce: automaty,
nawilżone ulice, stromizny  Lower East Side

z wąskimi pokojami, gdzie wszyscy uśpieni obracają się
pod nieznanym niebem. Biegłam, kiedy drzwi  przemówiły

- pełne dymu i błyskawicznych zamków. To było tylko
hałasujące  serce, ulatująca echolalia  ja chce, ja chcę

aż do wyczerpania, do kiedy byłam gościem w jarzmie
mojego ciała, na ostatnim skraju lądu, gdzie rzeka

miesza się z morzem i odległym, wybielonym światłem,
uległa i rozdarta muszę zawczasu klękać, jak

barka, która gubi cały ładunek szlachetnych kamieni,
za mną blask fasady z gołębi

chowających opalizujące skrzydła.  Ich głosy odbiją się
echem w moim głosie, nadają imiona tym co zginą i tym
co przetrwają.


---------------------------------------------------------------------
Lynda Hull (1954 - 1994) - amerykańska poetka pochodzenia żydowskiego, ur. w Newark, New Jersey. Laureatka wielu nagród poetyckich, m.in Carl Sandburg Award i Edwin Ford Piper Award of Poetry, nagrody Juniper'a. Swoją wnikliwą obserwację otaczającego ją świata zakończyła tragicznie. Zginęła w wypadku samochodowym w Plymouth, Massachusetts.

środa, 13 lipca 2011

rozwiązek

Mam obopólne, kieszonkowe ręce,
Nawet kiedy wyjmę, twoich nie pomieszczę.


Reakcja źrenic, podzielność uwagi, ćwiczenia
z terapii DDA - w pracy, na postoju rozdygotanych
taksówek, podczas reklamacji w sklepie z butami, kiedy
przychodzisz bosa, bez paragonu.

Skocz mi do gardła i zatkaj przełyk, bo nie przestanę,
mówić w trybie oznajmującym. Dogaszasz pety
na młodej sykomorze, bezwonnym przytułku stawonogów.

To co nieistotne „wypluć i przepłukać”,
mogę wysłać do ciebie
niewiadomość – ze złośliwie ciężarnym załącznikiem.

Zatoczyliśmy okrąg. Kogo musieliśmy mijać,
że nakręcono o nas ten skurwiały
krótki metraż. My, psy, cho, hen-thai.

piątek, 20 maja 2011

Kryminalne zagadki Grochowa

Stał na Wiatrakach świecki ołtarz
uruchomiony w końcówce wieku,
wcześniej pustka miała tu pętlę,
reklama drobiu z szarym zaciekiem.

Pod Universamem rozmowy szeptem,
dialektem wschodnim brzmiącym złowrogo.
Na Zielenieckiej poczerniał chodnik,
dzieci chodziły do szkoły
boso.

W piwnicach wąskie źrenice
zamknięte we własnych widokach,
nocami wspólne harce
szczurów i czarnych kotów.

Ktoś wysadził napisy końcowe,
szum, pisk opon, zagęszczenie kroków.
Tramwaj przywiózł przesyłkę w wagonie,
ślad na asfalcie przypominał rosół.

Kryminalne zagadki Woli

Niegdyś na Górczewskiej zapalił się śnieg
w samym środku upalnego lata, biegali dzicy ludzie
w strojach z epoki, młodzież wszechwolska
w sportowych chałatach.

Żytnia w tym czasie niedopita z gwinta, bez etykiety
choć pełna procentów, na krańcach ulic zataczano szarfy,
w barwach narodowych plastikowe wstęgi.

W Gamie kadry jak z filmów Quentina,
prorok na Moczydle głosił przemienienie.
Był w bliskich kontaktach z byłym dzielnicowym,
w Parku Sowińskiego zmontowano scenę.

Siekiera, motyka, kokaina, kałach. Glock i tłumik
od starej Beretty. Samobieżny ogień, wysadzony garaż,
ktoś przykleił plastik do okna karetki.

wtorek, 5 kwietnia 2011

kryminalne zagadki Mokotowa

Był gość. Rzucał się w bramy,
na Puławskiej wyrywał znaki, chował po domach,
piwnicach, garażach, kradł ławki z parku,
psom wiązał ogony.

Dla niepoznaki farbował łokcie; pod kinem Moskwa
szósty w kolejce, po zanik pamięci i alibi wsteczne.
Ścigał złych ludzi choć sam był draniem,
czekał na sąd ostateczny kulejąc
po postrzale.

Trafili go kulą utoczoną w śniegu, wystrzeloną
z Morskiego Oka. Wybuch nastąpił o szóstej trzydzieści,
ktoś potem grzebał w jego zwłokach,
mówiła, że miała z nim dzieci.

Był taki gość, co mierzył czas odwrotnie,
na klepsydrze pisano, że był dobry żołnierz.

piątek, 1 kwietnia 2011

Westernblot

W okolicy dołków pod oczami kolorowe
cienie markują złość. Powieki zaszyte nicią
chirurgiczną przepuszczają smugi ultrafioletu,
dają ostatnie oświetlenie - twarzy, skazanej
na zrównanie z tłem.

Na wysokości niebieskiego pawilonu,
dziura w chodniku wrzeszczy w naszą stronę,
chmury opluły rozpędzony krajobraz,
zapałki nie mają łebków i mokną.

Na betonowej szachownicy pod nami
kopczyk rentgenowskich klisz, opakowania
po zużytych odblaskach.

Plastikowi żołnierze kąpią się w kałuży;
to mieli być nasi obrońcy, miniaturki
w odcieniach błotnych deptane
przez otępiały tłum.

Nie musisz osłaniać mojego dotyku
przed rozpaleniem.  Wkrótce twój bóg
utraci ważność. Zanim zatrzasnęłaś
poduszkową furtkę, zerwałem  ci z pleców
kartkę z napisem: ustąp mi miejsca, na chwilę
przed pętlą, noszę w sobie dojrzewającego gada.

czwartek, 31 marca 2011

Rafał Bielański poczytuje wiersz Ludwika Perneya "Hej"


klang

Istnieje gdzieś dźwięk, między nami,
być może plącze się teraz na schodach.
Gra na pożyczonym natchnieniu,
Rozpyla kardamon w naszej sypialni,
do porannej kawy dosypuje popiół.

Gdy nagłe glissando zbudzi sąsiadów
wychodzimy na spacer krokiem synkopowym.
Po porannej bitwie drżenie galaktyki,
a on skurwiel gra na okarynie,

staje się naszym tłem instrumentalnym
brzmi jak wokalny wybuch supernowej.

Nutami wypełnia kapsułki prozacu,
jest jak pluszowy zagłówek w samolocie,
jak półokrągła pętla czasu.

Uciszę go szelestem kruszonego lodu,
choć pragniesz koncertu w niebotycznym
tłumie.

środa, 30 marca 2011

animozje 1-9-8-7








Jest bezpiecznie, jest spokojnie, serce tak czyste,
oczy powolne…
   

Siekiera, Nowa Aleksandria 1986


I
Nie boję się wiatru, toksyn, białej
trawy z Mongolii. W piwnicach, na dachach
ulotki, w schronach instrukcje, zimny dotyk,
schody, niklowane podłogi.

Psychozy, lokacja - obłęd.  Czas wschodni
- niedokończony.

II
Chmary owadów wpadających do oczu,
siadają  mikrofony, nie działają światła,
nerwy, podmiejska kolej w elektrycznych
zaprzęgach. Komuna Otwock - nie smród
w pochodach majowych.

III
Obawiam się iść na pozorowaną wojnę,
z plastikiem, zapalniczką na iskrę.  Wakacje tego
roku spędziliśmy w domach, na przeludnionej wyspie.

Podawali zimną falę, prąd stały pluł w głośniki.
Konusy i kamraty, słona woda w kranach, miś na ekranie,
kurwy z Victorii w kuluarach, w rajstopach
z Kazachstanu.  

IV
Koks, matowe pyski, motłoch. Zabiłem ten czas
bezwolny trzema akordami. Wywołaj kilka zdjęć
wpisanych w znikające cząstki materii.

Butelki po winach wyglądały jak petardy, dziś
przypominają ogrodowe lampki.

kindergarten

Nikt nie zaczął rozmowy o dorastaniu;
czego się obawiacie? To następuje zawsze
z początkiem wiosny.

W perfumerii Sadów Żoliborskich
rośliny prezentują nowe linie zapachowe.
Parkan po remoncie, facet z wilczurem, wózki,
złośliwe emerytki, balsamiczne brzęki os.

Pierwsze papierosy, miękki asfalt, solówka
na dwie wściekłe półnuty. Uwagi w dzienniku
młodocianego przestępcy.  Bryła Hali Marymonckiej,
hangar, fabryka Opla.

Kiedyś tu podskakiwałem, szukałem przyjaznej
gałęzi, aby być wyższym człowiekiem, widzieć więcej
z upragnionej wysokości.

Zbiory czereśni. Czekaliśmy na to, zawsze o tej porze.
Łamaliśmy ręce, żeby zdobywać ekslibrisy
kolegów na gipsowych odlewach.

To była bardzo skromna moc, trochę uboga,
nie poruszająca żadnego ważnego stanu rzeczy.

Słucham trawników. Zastygłe myśli kładą się
na bezdomnych ławkach.



wtorek, 29 marca 2011

Teddy

Virginia Campbell zginęła na Pacyfiku. Sprawdzona
w walkach w powietrzu i na ziemi. Wiatr dokonywał
cudów z jej fartuchem. Ziarna piasku grzały kieszenie,
trochę jak kasztany z targu w Gilbertsville.

Była matką, orką w zielonej Parce. Ted, zrób mi herbaty,
dolej soku z malin. Uciekam przed wrzaskiem Tsunami
na jednym z panamskich cumulusów. Palą się dzieci
w moich domach. Ja dawno przestałam palić.


Okna miały zacieki, za szybami nie było oczu,
w krótkofalówce trzaski rozproszonych witraży
z zachodniej nawy kościoła Świętego Filipa.

Szczelnie zamknięte powieki odbiły tropikalne światła.
Zaciągnij się na pierwszy dziki statek, dokończysz
budowę falochronu, po drodze napiszesz nekrolog.

12.00 Saski

tutaj jest miejska przystań czasu
improwizacje zespół światłocieni
zegar słoneczny od lat ten sam
wieczny

posąg Jowisza
szepcze coś wróblom

liście pikują w okrąg fontanny
czyjeś natchnienia zaczepiają przechodniów
siadają na ławkach strzelają z procy
staruszki knują spisek parkowy

wszystko jest takie mimowolne
letnie sukienki zaginają
przestrzeń

punkowcy grają
na harfach

śmiesznie

poniedziałek, 28 marca 2011

Głos Syreny - możej wkrótce, a może nie?



Syreni Gród jest pełnoprawnym Warszawiakiem, od pokoleń. Lubi rozrywkę, para się sztuką, lubi kawę i kawiarnie, piwo i piwiarnie, jadło i jadalnie, mężczyzn i kobiety, ma cięty język ale czasem da się pogłaskać, chodzi w łuskach i w czapce cyklistówce.  Jak prawdziwa Syrena oparta o przęsło Poniatoszczaka, jak można jej nie LUBIĆ?

Syreni Gród - największe warszawskie hipermedium socjo-kulturalne. Nie wiesz co robić? "Rób" z nami Warszawę! Nie w przyszły weekend, miesiąc, kwartał, po prostu w kwietniu:  www.syrenigrod.pl

Czasoprzestrzeń zagina się w Warszawie!
Warszawiaku! Zdejmij krawat, załóż trampki, cyklistówkę, prochowiec, posłuchaj Syreny www.syrenigrod.pl

Zdjęcia, moda, tańce, balety, literatura, film, teatr, wyobraźnia   -   wybierz swoją przestrzeń i wypełnij ją, dołącz do nas.

degeneracja X

Mieliśmy wysadzać tory i gnoić pokornych na węzłach
i drogach. Pilnować dostępu do podwórek, ognisk,
studni z eliksirami;

Naszych czasów bezbronnych nie da się uchronić,
kruszeją formacje, przytułki dla otrutych wzbogaconym chlebem,
koncerty niszowe, asfaltowe korty, a wódka – grande passe – pod
gołym niebem, dopala nam gardła w syntetycznych barach.

Palimy tylko siebie - towar zastępczy, nadpaleni
wyglądamy podobno lepiej, tylko myśli są zbytnio przewlekłe,
nie ma Jarocina i chyba już nie będzie.

Rzucanie granatem - nieuzbrojonym, do okopów,
do czołgów bezzałogowych. Nie mamy sumienia, nie mamy
już wrogów. Koszary śmierdzą folią i szprycą botoxu.

Pozorowany atak sił uwstecznionych,
w pudrowane nosy nikt nie wali z bańki;
mamy maski, kurwa, maski zamiast zbroi.

Mogę strzelić z gąbki do ciebie, a ty do mnie
rykoszetem z galerii pachnących upiorów.

urlop tacierzyński

Matka nie miała władzy umysłowej. Wariatka,
z domu Szymczak. Opuszczona dwukrotnie,
niedokształcona. Zapomnij o niej.

Opłacę ci nowy model rodziny, szkolenie
z technik zaczepnych, jazdy po koleinach.
Nie będziesz miał ojców innych przede mną,
udawaj że jesteś szczęśliwy.

Nie szukaj w nikim wątków przyjaźni,
to tylko iluzje, sztuczne barwniki.
Nie patrz nigdy w stronę przegranych,
czuj i mruż oczy – na niby.

Sushi na nocny niepokój, nie będzie kanapek,
placków, kompotu. Żadnych bajek  i opowieści.
Wszystko co ludzkie nich ci obce będzie,
uderzaj pierwszy zamiast się wstydzić.
Mają cię szanować  - jesteś z dobrej rodziny.

Zasypiaj gnojku, umyłeś głowę, wytarłeś nos
w poduszkę. Masz moje konto do dyspozycji,
ustalam ci nową prowizję - od bycia
pierworodnym kundlem.

etap nadskurwysynów

w podmiejskich klatkach prężą się goliatki
działalność rozumu zapina rozporek
duszno kurwa i jakoś nie mam humoru
szybę w oknie filtruję photoshopem
zaklejam oko chustką flanelową

łajza przemknęła mi wczoraj pod nogami
jutro już zastawię sektor pułapek
nieważne – poświęcę skrzynię z narzędziami
z chemii domowej wykonam truciznę
na garb założę neuroskafander

i koniec z tłumaczeniem o ciężkim dzieciństwie
o ojcach trenujących po domach krav-magę
matkach karmiących skażonym litem
hodujących seryjnie kolejnego gada

Ewan G. Lista

Tyle już razy oznajmiałeś pokój, nie sposób uciekać
i udawać ślepych. Patronka ujęła cię w swoich auspicjach
a wielu czeka na to całą wieczność.

Własnym poplecznikom rozdajesz języki
- maksymy bez przekładów i teksty filozofów. Witalna esencja
wszystkich ziemskich matek służy ci do leczenia zakażeń.

Masz w posiadaniu zbiorowe szumy, halucynogenne omlety
i piasek do oczu. Kolekcję figurek zbrodniarzy świata,
wypalone kontury z murów Hiroszimy. W szklanej altanie
studnię z portalem do sczerniałego miasta Kruma.

Z  kołkiem wbitym w mostek biegniesz poprzez światło i nikt nic
nie widzi chociaż jest was wielu.

varsavulgus



Deszcze od jakiegoś czasu parują chlorem,
skupiają wszystkie wyziewy miasta. Kanały syczą do
ludzi na przystankach. Jakiś szablozęby kundel
wgryzł się w chodnik.

Nie trzeba odganiać się od przyjaznych halucynacji,
pluć na wodę pogańskim zwyczajem, wróżyć ze ślinotoku.

Wyrwałem się kolejny raz z animowanego worteksu.
Wybałuszam oczy w fotoplastikon; kiedyś to ludzie
mieli jednak fason, teraz noszą tylko jednorazowe
grymasy, baledrę i okulary bez twarzy.

Będę kurwił w pojedynkę i śmiał się prosto w pyski
jadowitym piechurom ze schodów metra. Kucyki i klaczki,
dobiegną do schronów kilka sekund wcześniej, żeby zabić
kolejny stan krytyczny po ekshumacji swoich
profili społecznościowych.

vojin *

W tym miejscu leży Raisz Gyula. Znawca
własnego życia. Menorę pochował z kołatką,
prochem strzelniczym, myśliwskim nożem.
Zatknął flagę na wieży we własnej obronie.
Nie pytano oficera czy jest Semitą.

Padał deszcz. Łączył doliny pod Lubovną,
schładzał lasy nad Popradem.

Każdy miał przydział broni, onuce, gomółkę
owczego sera, czterdzieści parę lat służby
i czapkę od Cesarza Franciszka. Trochę krwi
innowierczej i pasek ze skóry jagnięcia.

Dowódca opowiadał spiskie legendy. Siedział
na murze z Ziemią Świętą wybitą na guziku.
Mundur wysychał. Obcy księżyc świecił
nad pomnikiem. Wartownicy palili ognisko,
drętwiały zsiniałe ręce buntowników. 



-------------------------
* czech./słow. - żołnież, żołdak

półprofil


Trochę tu nadzwyczajnie. Widać ludzi
skulonych w snach. Przyznaję, uciekałem.
Nie było czasu na życie wieczne.

Tak samo jak dawniej uprawiam swój pokój,
pod czujnym okiem żyrandola. Przymus estetyczny
silniejszy od głodu. Nabyte choroby mają się dobrze.

Obok podnosi się przestrzeń, wielokrotność
przelotnych światów. Mówiłem wiele razy:
nie wywołuj myśli nadaremnie. Jedz i pij – w trakcie.
Makaron, chleb, wytrawne cienie przyjaciół.
Żarówka rozpyla światło – na oślep.

Jestem urządzeniem choć nic nie urządzam,
kamieniarzem - projektantem nieruchomych
schodów, dźwiękowcem od płyt bez zapisu dźwięków,
głośników bez membrany, milczących mikrofonów.

Ufam bliskim zaocznie, ukrywam rozwodnione słowa.
Pokropię nimi dywan w dniu urodzin, stając się
dojrzałym odosobnieniem, przerwanym dyskursem
wciśniętym w portfolio otoczenia.

Początek i koniec jelita - to gdześ we mnie, na pewno!

Szkoda, że nie ma już tej bramy, Może są inne, słabsze, plastikowe wjazdówki do McDrive'a. Szajs!