wtorek, 29 marca 2011

Teddy

Virginia Campbell zginęła na Pacyfiku. Sprawdzona
w walkach w powietrzu i na ziemi. Wiatr dokonywał
cudów z jej fartuchem. Ziarna piasku grzały kieszenie,
trochę jak kasztany z targu w Gilbertsville.

Była matką, orką w zielonej Parce. Ted, zrób mi herbaty,
dolej soku z malin. Uciekam przed wrzaskiem Tsunami
na jednym z panamskich cumulusów. Palą się dzieci
w moich domach. Ja dawno przestałam palić.


Okna miały zacieki, za szybami nie było oczu,
w krótkofalówce trzaski rozproszonych witraży
z zachodniej nawy kościoła Świętego Filipa.

Szczelnie zamknięte powieki odbiły tropikalne światła.
Zaciągnij się na pierwszy dziki statek, dokończysz
budowę falochronu, po drodze napiszesz nekrolog.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz